Plan
– Świetnie
– Ev klasną w ręce na tyle cicho, aby nikt go nie usłyszał. Widać było, że
zachowywanie się cicho miał we krwi.
–
Potrzebne będzie parę rzeczy. Ucieknę prosto do Chłodnego Lasu, więc schowaj
gdzieś przy siatce pod drzewem plecak wyładowany jedzeniem i piciem, abym mógł
przetrwać przynajmniej tydzień lub dwa. – Słuchałem go bardzo uważnie. – Po drugie,
będzie mi potrzebna broń. Noże, kusza, łuk. Wszystko co uda ci się załatwić.
Kiwałem
głową, a plan w moim umyśle powoli nabierał rumieńców.
– Teraz
trzecia i najważniejsza sprawa: musisz mnie wydostać z celi. Wiem, że jeden ze
Strażników, Smarkaty, nosi przy pasie klucze. Trzeba mu je zwinąć – Ev
zmarszczył brwi i spojrzał na mnie z dozą nieufności. – Mam nadzieję, że ufam
właściwej osobie – westchnął wreszcie.
– Dobrze –
zignorowałem jego ostatnią dygresję. – A co zrobimy z wydostaniem się z lochów
i jak niepostrzeżenie zabrać klucz Smarkatemu?
Ev
uśmiechnął się i wyciągając zamkniętą pięść przez kraty wręczył mi mały
woreczek.
– Jest w
nim silny środek nasenny i zatyczka na nos. Chyba nie muszę mówić, że zatyczka
jest dla ciebie – wyjaśnił pobieżnie. – Masz na to wszystko tydzień. Który dziś
dzień tygodnie? – spytał masując skronie.
– Niedziela
– odparłem spokojnie przyglądając się woreczkowi z środkiem nasennym.
Czy ja
naprawdę chciałem to zrobić?
– W takim
razie uciekam w następną niedzielę – pokiwał głową.
Ja
natomiast zaraz ją pokręciłem.
– Nie
mogę, bo pracuję. W sobotę jest msza, wiec wtedy przyjdę – Ev niechętnie się
zgodził i nie pytał już dlaczego tak jest. – I jeszcze jedno: Nie uciekam, a
uciekamy – zaakcentowałem „my”, aby wiedział, że nie zamierzam go puścić tak
łatwo.
Ev
wzruszył ramionami, ale jego twarz była pełna napięcia.
–
Dlaczego? – spytał wypuszczając głośno powietrze.
– Mój
ojciec ze swoją siostrą dawno temu odeszli do Chłodnego Lasu, a teraz
przypuszczam, że zrobią to także moja przybrana matka do której należał ten
notatnik. Nie zamierzam zostać sam. Za dużo już straciłem. – Ev powoli pokiwał
głową, ale nic więcej nie powiedział.
Widziałem
szalejące w nim emocje. Nie mógł się zdecydować czy mi zaufać czy też nie, ale
ja wiedziałem, że i tak muszę mu pomóc, bo on jedyny wiedział co oznaczają
znaki, które zostawiła Leroy. Podejrzewałem, że ona chciała, abym je
przeczytał. Dlatego pisała je tak staranie i zostawiła notatnik. Chciała żebym
wiedział, gdzie jest i poszedł za nią.
Przynajmniej
tak myślałem, a ile miałem w tym racji miało się za niedługo okazać.
Wracając
do domku dla służby w głowie miałem tylko jedną myśl. Zostawiałem właśnie
powoli życie jakie znałem, łamałem i niszczyłem prawa, które wpajano mi od
kiedy się urodziłem.
Przez cały
tydzień zbierałem rzeczy potrzebne do ucieczki mojej i Ev’a. Udało mi się jakoś
przemycić z zamku drzwi kusze i łuk refleksyjny. Z kuchni ukradłem prawie sześć
noży, co nie było wielkim wyczynem, ponieważ stara Margaret – kucharka –
przesypiała większą część dnia. W piętek udało mi się zdobyć dużo jedzenia,
ponieważ na zamku miała być uczta na cześć Dobrego Króla Dorena, czyli DeKaDa,
którą organizowano co roku w pierwszy piątek czerwca.
Zwinąłem
udka, cały bochen chleba, trochę masła oraz ser i mleko. Byłem z siebie nader
dumny.
Całość
chowałem do plecaka pod łóżkiem. Miałem tam też kilka zapasowych ubrań. Na Ev’a
moje rzecz jasna były za małe, wiec ukradłem coś z szafy Sorena, który nie
specjalnie przejął się zgubieniem dwóch podkoszulków i jednych spodni.
Woda nie
była trudna do znalezienia. Zabrałem trzy manierki z pokoju Laffte, która
lubiła je kolekcjonować i wypełniłem je wodą.
Sobota
nadchodziła wielkimi krokami, a ja coraz bardziej bałem się tego dnia. Nie
wiedziałem jak uśpię strażników, choć teoretycznie wyglądało to dość prosto.
Włożyć zatyczkę na nos i otworzyć flakonik. Podobno miał być tak mocny, aby powalić
na ziemię cały oddział Strażników.
Soren i ja
raz rozmawialiśmy o bardzo ważnych sprawach. Mianowicie nasza rozmowa zeszła na
tor mojego ojca. Nie chciałem słuchać jak mój przyjaciel prosi, aby nie
popełniał głupstw, ponieważ na to było za późno. Zawarłem już umowę z Ev’em i
nie mogłem się wycofać. Nie należałem do takich ludzi.
Nazywałem
się przecież Tobias, a taki jak ja to tylko jeden jedyny. Uwielbiałem jak Leroy
mówiła mi te ciepłe słowa: „Spotykamy tak wiele osób, aby potem uświadomić
sobie, że tylko kilka jest wyjątkowych”. To było jedno z niewielu jej
powiedzonek, które kiedykolwiek mi wyjaśniła. Mówiła o mnie i o sobie. Dla niej
ja byłem wyjątkowy, a ona dla mnie. Nie była moją matką, ale kochałem ją ponad
wszystko.
Drugim
tematem, który postanowił powziąć Soren była Luvra. Tak naprawdę teraz miałem w
poszanowaniu jego związek z tą dziewczyną, bo kłopoty jakich sobie narobiłem były
o wiele większym zmartwieniem niż to czy poprosić Luvrę o rękę czy czekać.
Zbyłem go
tak jak jeszcze nigdy.
Wreszcie nadeszła
owa sobota, a ja stałem przy olbrzymim buku i upychałem plecak do opuszczonej
dziupli. Byłem cały spocony pomimo iż na dworze było tylko dwadzieścia stopni,
a wkładanie plecaka nie było tak wielką harówką.
Straszliwie
się bałem idąc powoli po korytarzu w lochach. To miał być dzień, który
zapamiętam na całe życie.
Kiedy
usłyszałem rozmowy strażników zwolniłem kroku. Wyciąłem flakonik, a do nosa
włożyłem zatyczkę. Patrzyłem przez chwilę na Strażników, aż pokapowałem się,
który z nich to Horace, czyli Smarkaty – jak nazwał go Ev.
Zamknąłem
oczy i otworzyłem flakonik. Stałem przez chwilę w bez ruchu, a potem usłyszałem
głuchy łoskot ciał upadających na ziemię. To była moja szansa.
Zamknąłem
flakonik, a potem podbiegłem do leżących na ziemi i chrapiących głośno
Strażników. Skrzywiłem się, gdy zobaczyłem Smarkatego. Jego nos wyglądał jak
pomidor. Musiałem jednak odrzucić takie myśli, ponieważ wcale nie miałem, aż
tak dużo czasu. Środek był silny, ale działał tylko pięć minut. Zacząłem
przeszukiwać Smarkatego, aż zauważyłem, że przy jego pasie dynda pęk kluczy.
Szybko urwałem go z pasa.
Biegłem
już w stronę celi Ev’a, gdy wpadłem na strażnika, którym był jeden z zaufanych
służących. Na moje nieszczęście tego dnia nie miał ochoty drzemać.
– Co my tu
mamy? – spytał śmiejąc się drwiąco.
Sięgnąłem
do kieszeni i zacząłem wyszarpywać z niej flakonik. Jednak zanim zdążyłem to
zrobić strażnik, który nazywał się Nat chwycił mnie mocno za oba nadgarstki i
pociągnął. Poleciałem do przodu, a on wykorzystując chwilę popchnął mnie i
przygwoździł do ściany. Nie wiem czy pech czy szczęście sprawiło, że uderzyłem
udem o ścianę. Flakonik w kieszeni rozbił się, a piekący wywar rozlał się po
mojej skórze. Nat od razu padł jak zabity, a ja z poparzoną koszmarnie nogą wystrzeliłem
jak z procy w kierunku celi Ev’a.
Dopadłem do
otworu na klucz i z zadziwiającą prędkością odnalazłem właściwy. Potem
otworzyłem celę.
Ev
otworzył szerzej buzię, kiedy zobaczył jaki jestem z zziajany, a potem jego
wzrok padł na moje udo i miejsce w którym rzrący nasenny napar wyrobił dziurę w
spodniach i poparzył mnie. Nawet nie próbowałem spojrzeć jak okropnie to wygląda.
Mężczyzna
wybiegł z celi ciągnąc mnie za sobą. W nozdrzach miał taką samą parę zatyczek
jaką ja. Widać było, że jednak choć trochę miał nadzieję na moje przyjście.
Nie
zdziwiłem się, gdy po wybiegnięciu z lochów od razu pojawili się Strażnicy. Był
ich tuzin i w zwartej grupie biegli w stronę lochów. Najwidoczniej Nat musiał
wszcząć alarm.
– Tam –
pokazałem rękę w stronę starego buku, gdzie zostawiłem plecak.
Ev niemal
ciągnął mnie za sobą, gdy biegł, ponieważ był wyższy i miał dłuższe nogi, a
dodatkowo mi zawadzało poparzone udo. Próbowałem biec najszybciej jak umiałem,
ale to było i tak za wolno.
Wreszcie,
cudem, dotarliśmy do drzewa. Ev szarpał się z plecakiem, gdy ja dawałem sobie
chwilę wytchnienia i obserwowałem szybko zbliżających się do nas Strażników.
Potrząsnąłem głową i wtedy mój wzrok padł na bok, gdzie stała Laffte.
Wciągnąłem głośno powietrze.
Ev
spojrzał w to samo miejsce i uśmiechnął się. Zarzucił na ramię plecak i
popędził do siatki. Mimo zdumienia pobiegłem za nim. Laffte zrobiła to samo.
Nie rozumiałem co się dzieje, gdy mój wróg wyjmował z kieszeni czarny niewielki
przedmiot. Potem usłyszałem huk i zrozumiałem co w ręce trzymała Laffte. Był to
pistolet. Widziałem go tylko raz, kiedy wkradłem się do biblioteki króla. Był
taki w książce. Właśnie widziałem unikat w rękach dziewczyny, w której nigdy
bym się nie spodziewał zobaczyć takiej rzeczy.
Ev
przeskoczył na drugą stronę, a ja szybko pospieszyłem za nim. Strażnicy byli
już naprawdę blisko. Laffte włożyła pistolet za pasek spodni, które – jak
dopiero teraz zauważyłem – miały kolor zielony i wyglądały zupełnie tak jak te
od Ev’a. Czyżby Laffte była inna niż myślałem? Może była taka jak Ev?
Nie miałem
jednak teraz czasu na rozmyślania, bo właśnie dostałem się na górę siatki.
Szybko zeskoczyłem na ziemię. Zrobiłem to bardzo niezgrabnie, ale jakoś mi się
udało. Potem obok wylądowała Laffte – zwinnie jak kocica.
– Szybko –
wydarła się na całe gardło i popędziła przodem. Za nią ruszył Ev, a ja próbowałem
dotrzymać im kroku pomimo pulsującego bólu w udzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz