czwartek, 25 września 2014

Rozdział czwarty




Plan


– Świetnie – Ev klasną w ręce na tyle cicho, aby nikt go nie usłyszał. Widać było, że zachowywanie się cicho miał we krwi.
– Potrzebne będzie parę rzeczy. Ucieknę prosto do Chłodnego Lasu, więc schowaj gdzieś przy siatce pod drzewem plecak wyładowany jedzeniem i piciem, abym mógł przetrwać przynajmniej tydzień lub dwa. – Słuchałem go bardzo uważnie. – Po drugie, będzie mi potrzebna broń. Noże, kusza, łuk. Wszystko co uda ci się załatwić.
Kiwałem głową, a plan w moim umyśle powoli nabierał rumieńców.
– Teraz trzecia i najważniejsza sprawa: musisz mnie wydostać z celi. Wiem, że jeden ze Strażników, Smarkaty, nosi przy pasie klucze. Trzeba mu je zwinąć – Ev zmarszczył brwi i spojrzał na mnie z dozą nieufności. – Mam nadzieję, że ufam właściwej osobie – westchnął wreszcie.
– Dobrze – zignorowałem jego ostatnią dygresję. – A co zrobimy z wydostaniem się z lochów i jak niepostrzeżenie zabrać klucz Smarkatemu?
Ev uśmiechnął się i wyciągając zamkniętą pięść przez kraty wręczył mi mały woreczek.
– Jest w nim silny środek nasenny i zatyczka na nos. Chyba nie muszę mówić, że zatyczka jest dla ciebie – wyjaśnił pobieżnie. – Masz na to wszystko tydzień. Który dziś dzień tygodnie? – spytał masując skronie.
– Niedziela – odparłem spokojnie przyglądając się woreczkowi z środkiem nasennym.
Czy ja naprawdę chciałem to zrobić?
– W takim razie uciekam w następną niedzielę – pokiwał głową.
Ja natomiast zaraz ją pokręciłem.
– Nie mogę, bo pracuję. W sobotę jest msza, wiec wtedy przyjdę – Ev niechętnie się zgodził i nie pytał już dlaczego tak jest. – I jeszcze jedno: Nie uciekam, a uciekamy – zaakcentowałem „my”, aby wiedział, że nie zamierzam go puścić tak łatwo.
Ev wzruszył ramionami, ale jego twarz była pełna napięcia.
– Dlaczego? – spytał wypuszczając głośno powietrze.
– Mój ojciec ze swoją siostrą dawno temu odeszli do Chłodnego Lasu, a teraz przypuszczam, że zrobią to także moja przybrana matka do której należał ten notatnik. Nie zamierzam zostać sam. Za dużo już straciłem. – Ev powoli pokiwał głową, ale nic więcej nie powiedział.
Widziałem szalejące w nim emocje. Nie mógł się zdecydować czy mi zaufać czy też nie, ale ja wiedziałem, że i tak muszę mu pomóc, bo on jedyny wiedział co oznaczają znaki, które zostawiła Leroy. Podejrzewałem, że ona chciała, abym je przeczytał. Dlatego pisała je tak staranie i zostawiła notatnik. Chciała żebym wiedział, gdzie jest i poszedł za nią.
Przynajmniej tak myślałem, a ile miałem w tym racji miało się za niedługo okazać.
Wracając do domku dla służby w głowie miałem tylko jedną myśl. Zostawiałem właśnie powoli życie jakie znałem, łamałem i niszczyłem prawa, które wpajano mi od kiedy się urodziłem.


Przez cały tydzień zbierałem rzeczy potrzebne do ucieczki mojej i Ev’a. Udało mi się jakoś przemycić z zamku drzwi kusze i łuk refleksyjny. Z kuchni ukradłem prawie sześć noży, co nie było wielkim wyczynem, ponieważ stara Margaret – kucharka – przesypiała większą część dnia. W piętek udało mi się zdobyć dużo jedzenia, ponieważ na zamku miała być uczta na cześć Dobrego Króla Dorena, czyli DeKaDa, którą organizowano co roku w pierwszy piątek czerwca.
Zwinąłem udka, cały bochen chleba, trochę masła oraz ser i mleko. Byłem z siebie nader dumny.
Całość chowałem do plecaka pod łóżkiem. Miałem tam też kilka zapasowych ubrań. Na Ev’a moje rzecz jasna były za małe, wiec ukradłem coś z szafy Sorena, który nie specjalnie przejął się zgubieniem dwóch podkoszulków i jednych spodni.
Woda nie była trudna do znalezienia. Zabrałem trzy manierki z pokoju Laffte, która lubiła je kolekcjonować i wypełniłem je wodą.
Sobota nadchodziła wielkimi krokami, a ja coraz bardziej bałem się tego dnia. Nie wiedziałem jak uśpię strażników, choć teoretycznie wyglądało to dość prosto. Włożyć zatyczkę na nos i otworzyć flakonik. Podobno miał być tak mocny, aby powalić na ziemię cały oddział Strażników.
Soren i ja raz rozmawialiśmy o bardzo ważnych sprawach. Mianowicie nasza rozmowa zeszła na tor mojego ojca. Nie chciałem słuchać jak mój przyjaciel prosi, aby nie popełniał głupstw, ponieważ na to było za późno. Zawarłem już umowę z Ev’em i nie mogłem się wycofać. Nie należałem do takich ludzi.
Nazywałem się przecież Tobias, a taki jak ja to tylko jeden jedyny. Uwielbiałem jak Leroy mówiła mi te ciepłe słowa: „Spotykamy tak wiele osób, aby potem uświadomić sobie, że tylko kilka jest wyjątkowych”. To było jedno z niewielu jej powiedzonek, które kiedykolwiek mi wyjaśniła. Mówiła o mnie i o sobie. Dla niej ja byłem wyjątkowy, a ona dla mnie. Nie była moją matką, ale kochałem ją ponad wszystko.
Drugim tematem, który postanowił powziąć Soren była Luvra. Tak naprawdę teraz miałem w poszanowaniu jego związek z tą dziewczyną, bo kłopoty jakich sobie narobiłem były o wiele większym zmartwieniem niż to czy poprosić Luvrę o rękę czy czekać.
Zbyłem go tak jak jeszcze nigdy.


Wreszcie nadeszła owa sobota, a ja stałem przy olbrzymim buku i upychałem plecak do opuszczonej dziupli. Byłem cały spocony pomimo iż na dworze było tylko dwadzieścia stopni, a wkładanie plecaka nie było tak wielką harówką.
Straszliwie się bałem idąc powoli po korytarzu w lochach. To miał być dzień, który zapamiętam na całe życie.
Kiedy usłyszałem rozmowy strażników zwolniłem kroku. Wyciąłem flakonik, a do nosa włożyłem zatyczkę. Patrzyłem przez chwilę na Strażników, aż pokapowałem się, który z nich to Horace, czyli Smarkaty – jak nazwał go Ev.
Zamknąłem oczy i otworzyłem flakonik. Stałem przez chwilę w bez ruchu, a potem usłyszałem głuchy łoskot ciał upadających na ziemię. To była moja szansa.
Zamknąłem flakonik, a potem podbiegłem do leżących na ziemi i chrapiących głośno Strażników. Skrzywiłem się, gdy zobaczyłem Smarkatego. Jego nos wyglądał jak pomidor. Musiałem jednak odrzucić takie myśli, ponieważ wcale nie miałem, aż tak dużo czasu. Środek był silny, ale działał tylko pięć minut. Zacząłem przeszukiwać Smarkatego, aż zauważyłem, że przy jego pasie dynda pęk kluczy. Szybko urwałem go z pasa.
Biegłem już w stronę celi Ev’a, gdy wpadłem na strażnika, którym był jeden z zaufanych służących. Na moje nieszczęście tego dnia nie miał ochoty drzemać.
– Co my tu mamy? – spytał śmiejąc się drwiąco.
Sięgnąłem do kieszeni i zacząłem wyszarpywać z niej flakonik. Jednak zanim zdążyłem to zrobić strażnik, który nazywał się Nat chwycił mnie mocno za oba nadgarstki i pociągnął. Poleciałem do przodu, a on wykorzystując chwilę popchnął mnie i przygwoździł do ściany. Nie wiem czy pech czy szczęście sprawiło, że uderzyłem udem o ścianę. Flakonik w kieszeni rozbił się, a piekący wywar rozlał się po mojej skórze. Nat od razu padł jak zabity, a ja z poparzoną koszmarnie nogą wystrzeliłem jak z procy w kierunku celi Ev’a.
Dopadłem do otworu na klucz i z zadziwiającą prędkością odnalazłem właściwy. Potem otworzyłem celę.
Ev otworzył szerzej buzię, kiedy zobaczył jaki jestem z zziajany, a potem jego wzrok padł na moje udo i miejsce w którym rzrący nasenny napar wyrobił dziurę w spodniach i poparzył mnie. Nawet nie próbowałem spojrzeć jak okropnie to wygląda.
Mężczyzna wybiegł z celi ciągnąc mnie za sobą. W nozdrzach miał taką samą parę zatyczek jaką ja. Widać było, że jednak choć trochę miał nadzieję na moje przyjście.
Nie zdziwiłem się, gdy po wybiegnięciu z lochów od razu pojawili się Strażnicy. Był ich tuzin i w zwartej grupie biegli w stronę lochów. Najwidoczniej Nat musiał wszcząć alarm.
– Tam – pokazałem rękę w stronę starego buku, gdzie zostawiłem plecak.
Ev niemal ciągnął mnie za sobą, gdy biegł, ponieważ był wyższy i miał dłuższe nogi, a dodatkowo mi zawadzało poparzone udo. Próbowałem biec najszybciej jak umiałem, ale to było i tak za wolno.
Wreszcie, cudem, dotarliśmy do drzewa. Ev szarpał się z plecakiem, gdy ja dawałem sobie chwilę wytchnienia i obserwowałem szybko zbliżających się do nas Strażników. Potrząsnąłem głową i wtedy mój wzrok padł na bok, gdzie stała Laffte. Wciągnąłem głośno powietrze.
Ev spojrzał w to samo miejsce i uśmiechnął się. Zarzucił na ramię plecak i popędził do siatki. Mimo zdumienia pobiegłem za nim. Laffte zrobiła to samo. Nie rozumiałem co się dzieje, gdy mój wróg wyjmował z kieszeni czarny niewielki przedmiot. Potem usłyszałem huk i zrozumiałem co w ręce trzymała Laffte. Był to pistolet. Widziałem go tylko raz, kiedy wkradłem się do biblioteki króla. Był taki w książce. Właśnie widziałem unikat w rękach dziewczyny, w której nigdy bym się nie spodziewał zobaczyć takiej rzeczy.
Ev przeskoczył na drugą stronę, a ja szybko pospieszyłem za nim. Strażnicy byli już naprawdę blisko. Laffte włożyła pistolet za pasek spodni, które – jak dopiero teraz zauważyłem – miały kolor zielony i wyglądały zupełnie tak jak te od Ev’a. Czyżby Laffte była inna niż myślałem? Może była taka jak Ev?
Nie miałem jednak teraz czasu na rozmyślania, bo właśnie dostałem się na górę siatki. Szybko zeskoczyłem na ziemię. Zrobiłem to bardzo niezgrabnie, ale jakoś mi się udało. Potem obok wylądowała Laffte – zwinnie jak kocica.
– Szybko – wydarła się na całe gardło i popędziła przodem. Za nią ruszył Ev, a ja próbowałem dotrzymać im kroku pomimo pulsującego bólu w udzie.



Lady Exodus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz