środa, 24 września 2014

Rozdział trzeci

Tajemnica

   Włożyłem mały zdobiony kluczyk do otworu w kłódeczce i przekręciłem go. Usłyszałem cichy trzask, a potem kłódka się otwarła. Rzuciłem ją na ziemie z kluczem nadal tkwiącym w dziurce i gorączkowo otworzyłem kufer Leroy. W powietrze uniósł się tuman kurzu. Zakaszlałem, a z moje podrażnione przez roztocze oczy zaczęły łzawić. Wreszcie kurz opadł, a ja wyciągnąłem z kuferka notatnik mojej przybranej matki i kartki przewiązane wstążką. Był to plik bardzo starych papierów zapewne jeszcze używanych w s.e.
Otworzyłem jej notatnik. Kartki były pożółkłe ze starości, a pierwsze strony zajmowały dziecięce bazgroły. Leroy dostała ten pamiętnik, gdy była jeszcze dzieckiem i pisała w nim zawsze. Trzymała go szczelnie zamknięty w spróchniałej skrzynce zabezpieczonej jedynie przez metalową kłódkę łatwą do wyłamania. A w ogóle ja wiedziałem, gdzie ona trzymała kluczyk, więc nie musiałem posługiwać się młotkiem. Trochę mnie zdziwiło, że Leroy odeszła bez notatnika, ale widać było, że się gdzieś śpieszyła.
Przeszedłem na ostatnie kartki.
Leroy zawsze okropnie bazgrała, wiec czasami nie mogłem odczytać jej pisma, lecz to było bardzo wyraźne choć nadal dobrze wiedziałem, że ona to pisała.

„Celem ludzkiej egzystencji jest poszukiwać szczęścia”
(1A)
„Prawdziwe zwycięstwo to zwycięstwo nad samym sobą”
(4D)
„Gdy twój umysł jest niespokojny, zwolnij. Gdy masz jasny umysł, możesz pędzić jak wicher”
(12B)
„Nie pozwól, aby marzenia pozostały tylko marzeniami…”
(4A)
„Człowiek, który ma marzenia nigdy nie traci nadziei”
(7C)
„Wierz w marzenia, bo w nich ukryte są bramy do wieczności”
(2D)

Zmarszczyłem brwi w zamyśleniu. Znałem wszystkie te aforyzmy, ale nie rozumiałem o co chodziło z tymi znakami „2D” i innymi. Nigdy nie widziałem, aby cokolwiek miało takie oznaczenia. Zastanawiałem się czym to nie kolejne głupie pomysły Leroy, ale szybko odrzuciłem ten pomysł. Te napisy były zbyt dokładne. Nigdy nie pisała tak starannie. Jakby wiedziała, że ktoś to będzie czytać. A może ona po prostu wiedziała, że ja to przeczytam? Może tego chciała? To mógłby być jakiś szyfr?
Na razie jednak wiedziałem tyle co nic. Wiedziałem, że nie dowiem się więcej jeśli będę siedział z notatnikiem przybranej matki w ręku i gapił się w dziwaczne oznaczenia. Musiałem działać.
Tak, działać. Tylko jak?

*

Przeszedłem przez zimny podziemny korytarz. Było piekielnie ciemno i za każdym razem, gdy moje buty skrzypiały na kamiennym podłożu podskakiwałem z przestrachu. Do ścian lochów przytwierdzono pochodnie, które oświetlały wnętrze. Bardzo się bałem, ale wiedziałam, że to jedyny sposób na poznanie prawdy o tych dziwnych znakach. Właśnie po spotkaniu z Patem wpadłem na ten genialny pomysł. Tylko jeden człowiek mógł mi pomóc w rozszyfrowaniu symboli zostawionych przez Leroy.
Ev.
Mężczyzna starszy ode mnie o dziesięć lat, który pewnego razu wyszedł z lasu i zaczął bredzić coś o Świecie Spoza – jak „genialnie” nazwał to król Doren. Nikt rzecz jasna mu nie wierzył. Myśleli, że to zwykły wariat. Nikt mu nie wierzył. Raz chciał uciec i zabił jednego ze Strażników. Król skazał go na lochy w obawie, że jeśli go wygna Ev wróci, aby się zemścić.
Byłem tutaj rzecz jasna całkowicie bezprawnie. Powinienem być na mszy w kościele tak jak każdy. Nawet służba była zobowiązana chodzić w sobotę lub niedzielę do kościoła. Wtedy dzielono nas na dwie grupy. Jedna miała wolny, religijny dzień, a druga służyła. Tak było od śmierci królowej. Najbardziej jednak denerwowało mnie nie samo chodzenie do kościoła, a to, że musieliśmy tam chodzić dwa razy dziennie. Rano, pół godziny mszy i wieczorem pół godziny mszy. Miałem szczęście, że miałem takiego przyjaciela jak Soren, który jakby było trzeba kryłby mnie i bronił własnym ciałem.
Doszedłem wreszcie do miejsca, gdzie stali dwaj Strażnicy pilnujący lochów. Jeden z nich miał okropny katar i co chwila musiał wycierać nos. To właśnie obok niego zaplanowałem przemknąć. Kiedy człowiek wydmuchuje nos zamyka oczy, więc miałam szansę.
Szykowałem się do przemknięcia. Strażnik wyciągnął w górą chusteczkę, przyłożył ją do nosa… Rzuciłem się do przodu niczym prawdziwa torpeda. Dopadłem ściany za strażnikiem, gdzie padał cień i światło pochodni nie dosięgało.
Strażnik zwinął chusteczkę w kulkę i wsadził do kieszeni. Drugi spojrzał na niego od razu w tym samym momencie co ja wykrzywiłem buzię w niesmaku.
– Horace, powinieneś to wyrzucić – pouczył towarzysza Strażnik z grymasem na twarzy.
Horace fuknął wściekle i uniósł dumnie głowę. Pociągnął dwa razy nosem, po czym odpowiedział chorowitym głosem:
– Zobaczymy jaki ty będziesz zadowolony, gdy ciebie dopadnie to choróbsko. Grasuje po Królestwie już dobre kilka miesięcy.
Tak. Miał rację. Już bardzo długo w królestwie i Wiosce W Dole panowała epidemia dziwnej choroby zwanej ultra katar. Nie miałem jeszcze jej, ale Soren tak i nie był zadowolony, gdy cały czas musiał oddychać przez usta.
Nie miałem teraz jednak czasu na wysłuchiwanie przekomarzań Horace’a i Grymaśnika. Musiałem znaleźć Ev’a i porozmawiać z nim o tych oznaczeniach.
Przemykałem cichutko i szybko przez cień. Gdy wychodziłem w zasięg świateł latarni przyspieszałem jeszcze bardziej. Niedługo potem – choć wydawało mi się to wiecznością – znalazłem się w korytarzu prowadzącym do części „Niebezpieczni Wariaci”. Po drodze ominąłem śpiącego strażnika, którym był jeden ze służących i dotarłem na sam koniec lochów, gdzie Ev został zamknięty.
Usłyszałem głośne sapnięcia wydobywające się z bliska i dotarłem wreszcie do źródła dźwięku. W ciemnościach oświetlonych jedynie przez niewielką świeczkę zobaczyłem Ev’a. Był to silny trzydziesto dwu latek. Miał mięśnie, a aktualnie robił pompki. Ja nigdy nie umiałem zrobić ani jednej i dlatego nie rwałem się do sportu jak Soren.
– Pst – syknąłem cicho.
Ev przystanął w robieniu pompek. Naprężył ciało jakby na coś oczekiwał. Potórzyłem zabieg jeszcze raz i w końcu mężczyzna usiadł na podłodze. Rozejrzał się dookoła, aż dostrzegł moją głowę wciśniętą między kraty.
Ev zmarszczył brwi i przechylił głowę na bok, jakby zastanawiał się czy mi ufać czy nie.
Jego blond włosy były spięte z tyłu w kucyk. Miał na sobie brudny, przepocony podkoszulek i zielone spodnie, które przywoływały mi na myśl dziewczynę o kocich oczach, którą widziałem rok temu przy siatce. Na nogach miał czarne buty wykonane ze skóry choć błyszczały się jak jakieś klejnoty. Byłem ciekaw skąd takie wziął – może zrobił sam.
Nie mogłem się jednak teraz rozpraszać.
Przywołałem Ev’a gestem ręki, a on skinął głową i podszedł do mnie na czworakach.
– Jestem Tobias – powitałem się, a Ev skinął głową. Wiedział, że nie musi się przedstawiać, bo wszyscy, go doskonale znali po incydencie ze Strażnikiem.
– Pomożesz mi? – spytałem i podałem mu notatnik Leroy otworzony na stronie ze znakami.
Ev przez dłuższą chwilę wpatrywał się w strony, a ja zaobserwowałem, że jego oczy zapłonęły jakimś blaskiem. Znał te symbole. Rozpoznał je.
– Wiesz co to jest? – bardziej oceniłem niż zapytałem.
Czułem ogromne podekscytowanie faktem, że ten mężczyzna być może pomoże mi rozszyfrować to coś. To mógłby być jedyny sposób na odnalezienie Leroy.
– Powiedzmy – stęknął szeptem Ev.
Posłałem mu błagalne spojrzenie. Widziałem jak się ze mną bawi lub nie chce mi powierzyć jakiejś tajemnicy. Kiedy nie odezwał się po kilku dobrych minutach zaoponowałem:
– Powiesz mi co to oznacza? – mój ton ukazał zniecierpliwienie.
– Nie wiem czy mogę ci ufać. Skąd mogę wiedzieć czy nie zbierasz informacji dla Dorena? – zmarszczył brwi i spojrzał na mnie ostro.
Jak na kogoś kto od dwóch lat siedzi w celi zachowywał się i wyglądał lepiej niż niejeden ze służących. Mógłbym się założyć o całe złoto Królestwa, że ten człowiek nauczył się radzić sobie w zadziwiająco trudnych warunkach i cela nie stanowiła dla niego przeszkody. Wyglądał wręcz przeciwnie. Jakby lochy stanowiły dla niego rodzaj wytchnienia.
– Zaufaj mi – poprosiłem cichutko, bo nie wiedziałem co jeszcze mógłbym mu zaoferować.
– Nie jestem człowiekiem, który rozdaje zaufanie na prawo i lewo, więc będziesz mi musiał to udowodnić – potarł się po brodzie na której widniał lekki zarost.
Skinąłem głową oczekując, aż będzie kontynuował.
– Wyciągnij mnie stąd, Tobias – uśmiechnął się figlarnie. – Mam dość lochów. Pomóż mi wyjść. Dzięki temu zdobędziesz moje zaufanie, a ja powiem ci co oznaczają znaki.
Już na początku jego wypowiedzi otworzyłem szerzej buzię, a teraz to dosłownie opadła mi szczęka. Usiadłem na podłodze przyciskając kolana do piersi. Nie wiedziałem, co robić. Nie mogłem mu pomóc uciec. Ścigaliby mnie i zabili albo skazali na banicje jak Galileo. Chciałem już odpowiedzieć nie, ale wtedy do mojego umysłu wkradła się Leroy mówiąca: „Czasami  trze­ba po­dej­mo­wać ry­zyko. Tyl­ko wte­dy uda nam się pojąć, jak wiel­kim cu­dem jest życie, gdy będziemy go­towi przyjąć nies­podzian­ki, ja­kie niesie nam los”.
To samo powiedziałem Laffte. Sprzeciwiłem się jej, a ona straciła zapał do riposty. Wygrałem.
Ryzyko.
Teraz właśnie postanowiłem je podjąć. Przyszedłem tu. Złamałem prawo. Oszukałem Strażników i znalazłem się przy celi Ev’a w lochach pod zamkiem Dorana, ojca mojej Notabane, która umarła i miała już nie wrócić. Nie mogłem pozwolić na to, aby ostatnia osoba jaka mi jeszcze pozostała odeszła. Musiałem uratować Leroy za wszelką cenę.
– Zgoda – powiedziałem bardzo cicho, ale w moim głosie słychać było upór. Nie było już odwrotu. Wypowiedziałem słowo, którego miałem nigdy nie zapomnieć, bo ono miało zmienić moje życie.


Lady Exodus



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz