Tajemnica
Włożyłem mały zdobiony kluczyk do otworu w kłódeczce i przekręciłem go. Usłyszałem cichy trzask, a potem kłódka się otwarła. Rzuciłem ją na ziemie z kluczem nadal tkwiącym w dziurce i gorączkowo otworzyłem kufer Leroy. W powietrze uniósł się tuman kurzu. Zakaszlałem, a z moje podrażnione przez roztocze oczy zaczęły łzawić. Wreszcie kurz opadł, a ja wyciągnąłem z kuferka notatnik mojej przybranej matki i kartki przewiązane wstążką. Był to plik bardzo starych papierów zapewne jeszcze używanych w s.e.
Otworzyłem
jej notatnik. Kartki były pożółkłe ze starości, a pierwsze strony zajmowały
dziecięce bazgroły. Leroy dostała ten pamiętnik, gdy była jeszcze dzieckiem i
pisała w nim zawsze. Trzymała go szczelnie zamknięty w spróchniałej skrzynce
zabezpieczonej jedynie przez metalową kłódkę łatwą do wyłamania. A w ogóle ja
wiedziałem, gdzie ona trzymała kluczyk, więc nie musiałem posługiwać się
młotkiem. Trochę mnie zdziwiło, że Leroy odeszła bez notatnika, ale widać było,
że się gdzieś śpieszyła.
Przeszedłem
na ostatnie kartki.
Leroy
zawsze okropnie bazgrała, wiec czasami nie mogłem odczytać jej pisma, lecz to
było bardzo wyraźne choć nadal dobrze wiedziałem, że ona to pisała.
„Celem ludzkiej
egzystencji jest poszukiwać szczęścia”
(1A)
„Prawdziwe zwycięstwo to
zwycięstwo nad samym sobą”
(4D)
„Gdy twój umysł jest
niespokojny, zwolnij. Gdy masz jasny umysł, możesz pędzić jak wicher”
(12B)
„Nie pozwól, aby marzenia
pozostały tylko marzeniami…”
(4A)
„Człowiek, który ma
marzenia nigdy nie traci nadziei”
(7C)
„Wierz w marzenia, bo w
nich ukryte są bramy do wieczności”
(2D)
Zmarszczyłem
brwi w zamyśleniu. Znałem wszystkie te aforyzmy, ale nie rozumiałem o co
chodziło z tymi znakami „2D”
i innymi. Nigdy nie widziałem, aby cokolwiek miało takie oznaczenia.
Zastanawiałem się czym to nie kolejne głupie pomysły Leroy, ale szybko
odrzuciłem ten pomysł. Te napisy były zbyt dokładne. Nigdy nie pisała tak
starannie. Jakby wiedziała, że ktoś to będzie czytać. A może ona po prostu wiedziała,
że ja to przeczytam? Może tego chciała? To mógłby być jakiś szyfr?
Na razie
jednak wiedziałem tyle co nic. Wiedziałem, że nie dowiem się więcej jeśli będę
siedział z notatnikiem przybranej matki w ręku i gapił się w dziwaczne
oznaczenia. Musiałem działać.
Tak,
działać. Tylko jak?
*
Przeszedłem
przez zimny podziemny korytarz. Było piekielnie ciemno i za każdym razem, gdy
moje buty skrzypiały na kamiennym podłożu podskakiwałem z przestrachu. Do ścian
lochów przytwierdzono pochodnie, które oświetlały wnętrze. Bardzo się bałem,
ale wiedziałam, że to jedyny sposób na poznanie prawdy o tych dziwnych znakach.
Właśnie po spotkaniu z Patem wpadłem na ten genialny pomysł. Tylko jeden
człowiek mógł mi pomóc w rozszyfrowaniu symboli zostawionych przez Leroy.
Ev.
Mężczyzna
starszy ode mnie o dziesięć lat, który pewnego razu wyszedł z lasu i zaczął
bredzić coś o Świecie Spoza – jak „genialnie” nazwał to król Doren. Nikt rzecz
jasna mu nie wierzył. Myśleli, że to zwykły wariat. Nikt mu nie wierzył. Raz
chciał uciec i zabił jednego ze Strażników. Król skazał go na lochy w obawie,
że jeśli go wygna Ev wróci, aby się zemścić.
Byłem
tutaj rzecz jasna całkowicie bezprawnie. Powinienem być na mszy w kościele tak
jak każdy. Nawet służba była zobowiązana chodzić w sobotę lub niedzielę do
kościoła. Wtedy dzielono nas na dwie grupy. Jedna miała wolny, religijny dzień,
a druga służyła. Tak było od śmierci królowej. Najbardziej jednak denerwowało
mnie nie samo chodzenie do kościoła, a to, że musieliśmy tam chodzić dwa razy
dziennie. Rano, pół godziny mszy i wieczorem pół godziny mszy. Miałem
szczęście, że miałem takiego przyjaciela jak Soren, który jakby było trzeba
kryłby mnie i bronił własnym ciałem.
Doszedłem
wreszcie do miejsca, gdzie stali dwaj Strażnicy pilnujący lochów. Jeden z nich
miał okropny katar i co chwila musiał wycierać nos. To właśnie obok niego
zaplanowałem przemknąć. Kiedy człowiek wydmuchuje nos zamyka oczy, więc miałam szansę.
Szykowałem
się do przemknięcia. Strażnik wyciągnął w górą chusteczkę, przyłożył ją do
nosa… Rzuciłem się do przodu niczym prawdziwa torpeda. Dopadłem ściany za
strażnikiem, gdzie padał cień i światło pochodni nie dosięgało.
Strażnik
zwinął chusteczkę w kulkę i wsadził do kieszeni. Drugi spojrzał na niego od
razu w tym samym momencie co ja wykrzywiłem buzię w niesmaku.
– Horace,
powinieneś to wyrzucić – pouczył towarzysza Strażnik z grymasem na twarzy.
Horace
fuknął wściekle i uniósł dumnie głowę. Pociągnął dwa razy nosem, po czym
odpowiedział chorowitym głosem:
–
Zobaczymy jaki ty będziesz zadowolony, gdy ciebie dopadnie to choróbsko.
Grasuje po Królestwie już dobre kilka miesięcy.
Tak. Miał
rację. Już bardzo długo w królestwie i Wiosce W Dole panowała epidemia dziwnej
choroby zwanej ultra katar. Nie
miałem jeszcze jej, ale Soren tak i nie był zadowolony, gdy cały czas musiał
oddychać przez usta.
Nie miałem
teraz jednak czasu na wysłuchiwanie przekomarzań Horace’a i Grymaśnika.
Musiałem znaleźć Ev’a i porozmawiać z nim o tych oznaczeniach.
Przemykałem
cichutko i szybko przez cień. Gdy wychodziłem w zasięg świateł latarni
przyspieszałem jeszcze bardziej. Niedługo potem – choć wydawało mi się to
wiecznością – znalazłem się w korytarzu prowadzącym do części „Niebezpieczni
Wariaci”. Po drodze ominąłem śpiącego strażnika, którym był jeden ze służących
i dotarłem na sam koniec lochów, gdzie Ev został zamknięty.
Usłyszałem
głośne sapnięcia wydobywające się z bliska i dotarłem wreszcie do źródła
dźwięku. W ciemnościach oświetlonych jedynie przez niewielką świeczkę
zobaczyłem Ev’a. Był to silny trzydziesto dwu latek. Miał mięśnie, a aktualnie
robił pompki. Ja nigdy nie umiałem zrobić ani jednej i dlatego nie rwałem się
do sportu jak Soren.
– Pst –
syknąłem cicho.
Ev
przystanął w robieniu pompek. Naprężył ciało jakby na coś oczekiwał. Potórzyłem
zabieg jeszcze raz i w końcu mężczyzna usiadł na podłodze. Rozejrzał się dookoła,
aż dostrzegł moją głowę wciśniętą między kraty.
Ev
zmarszczył brwi i przechylił głowę na bok, jakby zastanawiał się czy mi ufać
czy nie.
Jego blond
włosy były spięte z tyłu w kucyk. Miał na sobie brudny, przepocony podkoszulek
i zielone spodnie, które przywoływały mi na myśl dziewczynę o kocich oczach,
którą widziałem rok temu przy siatce. Na nogach miał czarne buty wykonane ze
skóry choć błyszczały się jak jakieś klejnoty. Byłem ciekaw skąd takie wziął –
może zrobił sam.
Nie mogłem
się jednak teraz rozpraszać.
Przywołałem
Ev’a gestem ręki, a on skinął głową i podszedł do mnie na czworakach.
– Jestem
Tobias – powitałem się, a Ev skinął głową. Wiedział, że nie musi się
przedstawiać, bo wszyscy, go doskonale znali po incydencie ze Strażnikiem.
– Pomożesz
mi? – spytałem i podałem mu notatnik Leroy otworzony na stronie ze znakami.
Ev przez
dłuższą chwilę wpatrywał się w strony, a ja zaobserwowałem, że jego oczy
zapłonęły jakimś blaskiem. Znał te symbole. Rozpoznał je.
– Wiesz co
to jest? – bardziej oceniłem niż zapytałem.
Czułem
ogromne podekscytowanie faktem, że ten mężczyzna być może pomoże mi rozszyfrować
to coś. To mógłby być jedyny sposób na odnalezienie Leroy.
–
Powiedzmy – stęknął szeptem Ev.
Posłałem
mu błagalne spojrzenie. Widziałem jak się ze mną bawi lub nie chce mi powierzyć
jakiejś tajemnicy. Kiedy nie odezwał się po kilku dobrych minutach
zaoponowałem:
– Powiesz
mi co to oznacza? – mój ton ukazał zniecierpliwienie.
– Nie wiem
czy mogę ci ufać. Skąd mogę wiedzieć czy nie zbierasz informacji dla Dorena? –
zmarszczył brwi i spojrzał na mnie ostro.
Jak na kogoś
kto od dwóch lat siedzi w celi zachowywał się i wyglądał lepiej niż niejeden ze
służących. Mógłbym się założyć o całe złoto Królestwa, że ten człowiek nauczył
się radzić sobie w zadziwiająco trudnych warunkach i cela nie stanowiła dla
niego przeszkody. Wyglądał wręcz przeciwnie. Jakby lochy stanowiły dla niego rodzaj
wytchnienia.
– Zaufaj
mi – poprosiłem cichutko, bo nie wiedziałem co jeszcze mógłbym mu zaoferować.
– Nie
jestem człowiekiem, który rozdaje zaufanie na prawo i lewo, więc będziesz mi
musiał to udowodnić – potarł się po brodzie na której widniał lekki zarost.
Skinąłem
głową oczekując, aż będzie kontynuował.
–
Wyciągnij mnie stąd, Tobias – uśmiechnął się figlarnie. – Mam dość lochów.
Pomóż mi wyjść. Dzięki temu zdobędziesz moje zaufanie, a ja powiem ci co
oznaczają znaki.
Już na
początku jego wypowiedzi otworzyłem szerzej buzię, a teraz to dosłownie opadła
mi szczęka. Usiadłem na podłodze przyciskając kolana do piersi. Nie wiedziałem,
co robić. Nie mogłem mu pomóc uciec. Ścigaliby mnie i zabili albo skazali na
banicje jak Galileo. Chciałem już odpowiedzieć nie, ale wtedy do mojego umysłu
wkradła się Leroy mówiąca: „Czasami trzeba
podejmować ryzyko. Tylko wtedy uda nam się pojąć, jak wielkim
cudem jest życie, gdy będziemy gotowi przyjąć niespodzianki, jakie
niesie nam los”.
To samo
powiedziałem Laffte. Sprzeciwiłem się jej, a ona straciła zapał do riposty.
Wygrałem.
Ryzyko.
Teraz
właśnie postanowiłem je podjąć. Przyszedłem tu. Złamałem prawo. Oszukałem
Strażników i znalazłem się przy celi Ev’a w lochach pod zamkiem Dorana, ojca
mojej Notabane, która umarła i miała już nie wrócić. Nie mogłem pozwolić na to,
aby ostatnia osoba jaka mi jeszcze pozostała odeszła. Musiałem uratować Leroy
za wszelką cenę.
– Zgoda –
powiedziałem bardzo cicho, ale w moim głosie słychać było upór. Nie było już
odwrotu. Wypowiedziałem słowo, którego miałem nigdy nie zapomnieć, bo ono miało
zmienić moje życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz