niedziela, 12 października 2014

Rozdział szósty



Antropofagi

Następnego dnia zastanawiałem się czy czasem zielonooka dziewczyna mi się nie przyśniła. Mogło tak być, ponieważ nikt o zdrowych zmysłach nie chodził by w nocy po lesie, gdzie grasują kanibale i psychicznie skrzywione dziki.
Lin rano wyglądała jakby przejechał po niej koń. Włosy sterczały jej w każdą stronę, a pod oczami miała wory, jakby nie spała całą nocy. Zrozumiałem, że ostatnio naprawdę mało sypiamy i każdy z nas tak wygląda. Dziewczyna próbowała jakoś okiełznać włosy, ale skończyło się na tym, że wyglądała jeszcze gorzej.
Natomiast Ev po raz pierwszy od kilku dni wpadł na pomysł umycia się, ponieważ, jak się okazało, znaleźliśmy się niedaleko rzeki. On oczywiście poszedł jako pierwszy.
– Boję się – stwierdziła Lin, gdy Ev już odszedł wystarczająco daleko, aby nas nie słyszeć.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na nią pytająco.
Zrozumiałem już, że Lin nie chce roztrząsać tematu bomby w pośrednim obozie. Uszanowałem też, ze zachowuje się teraz nieco żywiej i okazuje większą determinację. Nie wiedziałem natomiast, dlaczego chce coś ukrywać przed Ev’em. I mówiąc szczerze wolałem to tak zostawić.
– Tobias, to strefa aktywności kanibali. Nie podoba mi się, że tak długo tu jesteśmy i oni jeszcze nie zareagowali. To wzbudza podejrzenia – wyjaśniła zniżając głos do szeptu.
Przełknąłem ślinę.
– Słuchaj, widziałem coś w nocy. Nie spałem i nagle zobaczyłem chyba dziewczynę z zielonymi, kocimi oczami… Czy to możliwe…
– Tak – przerwała mi bezczelnie Lin. – Obserwują nas. – Rozejrzała się dookoła jakby mogła zobaczyć kryjówki renegatów-wariatów.
Usłyszeliśmy nagle krzyk, który z całą pewnością należał do Ev’a. Od razu zerwaliśmy się z miejsc zabierając ze sobą tylko plecaki – bo to był właściwie cały nasz dobytek. W ręce kurczowo ściskałem kuszę. Lin natomiast wyjęła pistolet i teraz w jednej ręce trzymała to diabelstwo, a w drugiej nóż.
Wpadliśmy prosto na otwarty teren przy rzece.
Zobaczyłem coś czego wolałbym nigdy w życiu nie widzieć.
Dwa tuziny ludzi zbite w ciasną gromadkę szły w stronę Ev’a, który krzyczał niczym dziecko. Każdy z ludzi był prawie nagi. Mieli tylko kawałki materiałów przepasanych w pasie. Byli tak brudni, że nie dało się nawet zobaczyć ciała. Niemal każdy miał włosy do ziemi. Wyglądali jak masa zombie z książek, które przeczytałem w bibliotece królewskiej. Dokładnie tak to wyglądało. Nigdy jednak nie przypuszczałem, że na własne oczy zobaczę przemarsz zombie.
– Kanibale – syknęła Lin i bez najmniejszego ostrzeżenia zaczęła strzelać. Przerażony do granic możliwości poszedłem w jej ślady.
Renegaci-wariaci odwrócili się w naszą stronę i zaczęli nacierać na mnie i Lin. Nastąpiło odwrócenie ról, lecz sytuacja się nie poprawiała. Padły może z dwa czy trzy kanibale, ale pomimo naszych usilnych starań nic więcej się nie dało. Widziałem jak Lin się poci, a kule w jej kieszeni kończą.
Kobieta idąca na przedzie pochodu kłapała zębami jak nienakarmione zwierzę. Jej włosy wyglądały jak węże, a oczy były przekrwawione. Nie mogłem patrzyć na tak zmarnowanego człowieka, wiec zamknąłem oczy i nadal próbowałem strzelać z kuszy.
Zastanawiałem się czy to nasz koniec.
Wtedy właśnie wydarzyły się trzy rzeczy. Lin krzyknęła, gdy kobieta z wężowymi włosami złapała ją za nadgarstek, tamta kobieta krzyknęła, bo coś przedziurawiło ją na wylot, a zza drzew z bojowym okrzykiem wyłoniła się dziewczyna z kocimi oczami. W dłoniach dzierżyła dwa pistolety tylko, że ze cztery razy większe od tego Lin.
Kanibale padały jeden po drugim pod ostrzałem dziewczyny, aż nie został ani jeden. Tylko pole ciał, przez które przedzierał się Ev bez koszulki ściskając ja mokrą w ręce. Z włosów kapała mu woda, a żyła na jego czole pulsowała z przerażenia.
Dobiegł do nas i odetchnął głęboko.
Zielonooka dziewczyna puściła do mnie oko. Nie wiedziałem dlaczego to zrobiłem, ale w akcie desperacji wysłałem w jej stronę ostatnią strzałę.Chybiłem. Dziewczyna pokręciła głową z pobłażaniem i zniknęła za drzewami. Nie wytrzymałem i rzuciłem się w pogoń zupełnie zapominając o kuszy. Dzięki pracy na roli moje zdolności atletyczne się poprawiły i już po paru metrach widziałem czubek głowy uciekającej. Biegła bardzo szybko, ale ja byłem szybszy.
Niemal zrównałem z nią krok, a potem zdziwiło mnie moje własne zachowanie.
Odepchnąłem się od ziemi i skoczyłem na dziewczynę przygniatając ją do ziemi. Zielonooka wiła się i kopała, aby wydostać ciało spod mojego, ale byłem od niej, pomimo wielu za i przeciw, silniejszy.
Ev i Lin stali już obok dysząc. Wyglądali jakby właśnie przebiegli maraton, choć właściwie prawie tak było. Ja natomiast niemal wcale się nie spociłem. Doren dostał za mnie dzięki temu duży plus i jego ocena u mnie wzrosła z minus stu na minus dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięć.
– Boże – wyszeptał Ev patrząc na zielonooką, która zaprzestała już walki wiedząc, że nie wygra.
Lin otworzyła szerzej buzię i drżącym palcem wskazywał na czarnowłosą dziewczynę, która nie była ode mnie o wiele starsza, a może i nawet w moim wieku.
Zszedłem z dziewczyny, a ona natychmiast wstała. Nie rzuciła się jednak od ucieczki tylko odeszła do najbliższego drzewa i oparła się o nie. Jej zielone oczy niemal świeciły w półmroku rzucanym przez drzewa.
– Przecież to… – zaczęła Lin, ale nie dała rady dokończyć.
Ev za to wystąpił na przód i złapał zielonooką za za nadgarstek. Tamta się nie odsunęła. Patrzyła tylko na mężczyznę i pochlipywała cicho. W rękach nadal ściskała mocno dwa ogromne pistolety.
Zlustrowałem ją uważniej i dostrzegłem, że ma krótkie szorty i podkoszulek taki jak ja. W długich butach do kolan miała wetknięte za cholewy noże. Wyglądała naprawdę zabójczo. I to dosłownie.
– Keira – szepnął Ev, a ja niemal straciłem przytomność.
Keira? Siostra Ev’a, która wylądowała na torturach? Ta sama Keira?
Nie musiałem długo czekać na odpowiedź, gdyż zielonooka wyszeptała „bracie” prosto do ucha Ev’a. Zrobiła to jednak na tyle głośno, że ja i Lin ją usłyszeliśmy.
Patrzyłem na Keirę i przypominałem sobie powoli jak wyglądała tamtego zimnego dnia, gdy Notabane straciła życie. Teraz wiedziałem, co ściskała tamtego dnia w dłoniach. To był ten ogromny pistolet. Chciała mnie zabić. Ale dlaczego? Dlaczego jednak tego nie zrobiła? Nie zamierzałem jej się o to pytać. Przynajmniej na razie.

*

Lin prowadziła nas przez las ze stoickim spokojem przyglądając się pistoletom idącej obok Keiry. Powiedziałbym, że nawet jej zazdrościła. Ev szedł zaraz za nimi, a ja zostałem daleko w tyle ze swoimi myślami.
Od kiedy Keira do nas dołączyła w mojej głowie znów zaczęły się pojawiać wspomnienia Notabane, a razem z nimi ból jaki przyniósł mi dzień, w którym pierwszy raz ujrzałem Keirę.
Nie przepraszałem siostry Ev’a za skoczenie na nią, a ona jak widać nie chciała przeprosin. W ogóle nie chciała z nikim rozmawiać. Czasami tylko wymieniła poglądy z Ev’em. Nawet jeśli to jednak robiła trwało tylko minutę, a potem znów zamykała się w sobie.
Nie byłem ani trochę zdziwiony. Po tym jak Ev powiedział mi o tym jakie tortury zafundowali jej Niezłomni dziwiłem się, że tylko tak okazuje zmianę.
Po kilku następnych godzinach marszu natknęliśmy się na coś dziwnego.
Była to rozległa polana z wysuszoną ziemią. Nie wyglądała jakby ktoś ją wysadził, więc szybko odegnałem myśl o Niezłomnych.
– Legowisko – szepnęła Keira tak cicho, że przez chwilę zastanawiałem się czy naprawdę to powiedziała.
– Nie, to tylko wysuszona ziemia – pokręciła głową Lin i wyszła na środek dziwnego terenu. Tupnęła kilka razy nogą, a w powietrze uniósł się duży obłok dymu. Szybko z niego wybiegła.
– Nie oddychajcie, bo się naćpacie – syknęła.
Choć nie rozumiałem co znaczy „naćpacie” posłusznie wykonałem polecenie, gdyż ton Lin był wystarczająco poważny. Wyciągnąłem koszulkę ze spodni i zasłoniłem nią sobie nos.
Keira odsunęła się o krok i wpadła centralnie na mnie. Zachwiałem się, a potem upadłem na ziemię.
Uderzając ciałem o ziemię straciłem oddech i musiałem wciągnąć powietrze. Zanim to jednak zrobiłem Keira rzuciła się na mnie i uderzyła w twarz tak mocno, że nie udało mi się jednak wykonać zabiegu.
Przez chwilę, gdy dziewczyna w obłokach dziwnego dymu siedziała na mnie okrakiem nie mogłem nic zrobić. Byłem jak sparaliżowany.
Potem wsadziła mi coś dziwnego na twarz i wymierzyła jeszcze jednego policzka.
Zacząłem się krztusić. Okazało się, że Keira założyła mi na twarz maskę. W szpitalu W Dole taż takie były. Filtrowały powietrze, przez co do organizmu nie dostawały się zarazki.
Keira nadal siedziała na mnie i patrzyła prosto w moje oczy. Sama też już miała maskę. Zielone punkciki świeciły jak świetliki, a ja nie mogłem oderwać od nich wzroku.
W końcu dziewczyna się otrząsnęła i pozwoliła mi się wydostać spod swojego ciężaru. Odeszła o kilka kroków w tył. Poszedłem za nią, choć w obłokach pary migotał mi tylko zarys jej sylwetki. Wreszcie wyszliśmy na otwartą przestrzeń, gdzie czekali już Ev i Lin.
Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem, że miejsce, w którym byliśmy zostało opanowane przez małe tornado.
– Spadajmy – poleciła nam Lin. Nikt się nie sprzeciwiał.

*

Postój zrobiliśmy dopiero, gdy całkiem się ściemniło. W czasie marszu zdążyłem bardzo uważnie zlustrować i zapamiętać, każdy kawałek ubioru Kiry.
Krótkie opięte, moro spodenki. Glany – jak nazywał te buty Ev – długie do kolan. Noże w pokrowcach wetknięte za cholewy. Pistolety maszynowe, których nazwę poznałem od Lin, przewieszała przez ramiona na skurzanych linkach. Włosy miały niemal ten sam kolor, co moje. Jej oczy naprawdę niemal fosforyzowały. Widziałem jak jej spojrzenie krąży po całym lesie. Uważnie obserwowała i przysłuchiwała się. Była bardzo czujna. Na szyi zwisało jej mnóstwo rzemyków. Każdy miał inną zawieszkę i niektóre doskonale znałem, a inne widziałem po raz pierwszy.
Pentagram służący do przywoływania złych duchów. Krzyż celtycki, który był symbolem innego świata. Jednorożec, motyl, pierścień atlantów, udjat, ying-yang. Wyglądała jak okultystyczna choinka. Na każdym niemal palcu miała pierścień z podobnymi wzorami do tych na wisiorkach. Tak samo wyglądały jej ręce, które całe były w bransoletkach sięgających prawie do przedramienia. Jedna przykuła moją uwagę najbardziej. Była to malutka zawieszka przedstawiająca dwie osoby siedzące obok i obejmujące się rękami. Na ich ciałach zostały wyżłobione różne zawijasy. Wyglądali trochę nietypowo.
Dopiero po kilku minutach, od kiedy zobaczyłem go mogłem zrozumieć, że przedstawiał kochanków. Notabane kiedyś pokazała mi taki sam. Powiedziała, że ukradła go ojcu. Dostał go wcześniej od swojej żony. Ma się zawsze taki dwa, aby jeden dać kochankowi w dowód miłości. Notabane jednak mi go nie dała. Teraz sam zacząłem się zastanawiać czy kiedykolwiek mnie kochała.
Wtedy Keira odwróciła się w tył chlastając mnie po nosie jednym z wisiorków. Był to drugi egzemplarz symbolu kochanków. Więc nie miała nikogo. Nie wiem, dlaczego, ale poczułem ulgę.
Potarłem się po nosie, ponieważ naszyjnik był bardzo ciężki.
– Dzięki – syknąłem.
– To nie chodź tak blisko mnie – warknęła Keira i zaczęła lustrować obszar za mną. Wściekły odszedłem o kilka kroków w bok. Jak ona śmiała. To Ev kazał mi się trzymać blisko reszty, bo w tym buszu można się było zgubić. Wstrętna dziewucha.
– Jasna cholera – syknąłem nadal masując nos.
Keira spojrzała na mnie zaskoczona zresztą to samo uczynili Lin czy Ev. Wszyscy teraz gapili się na mnie. Zrobiłem się czerwony jak burak uświadamiając sobie, że przed chwilę przekląłem łamiąc jedną z podstawowych zasad Królestwa. Chciałem się zacząć tłumaczyć, ale wtedy coś mnie uderzyło... Nie byliśmy już, do cholery, w Królestwie. Uciekłem stamtąd. Już nie obowiązywały mnie te same zasady.
– Co się gapicie? – warknąłem zaciskając mocno zęby. Poczułem napływające do oczu palące łzy, ale jakoś udało mi się je powstrzymać.
– Masz tupet – oceniła Keira i odwróciła głowę znów lustrując teren. Uśmiechnęła się lekko, co nie zdarzało się jej często.
Zastanawiałem się tylko czy miał być to komplement czy obelga…
Lin i Ev jeszcze przez chwilę mnie obserwowali, a potem dołączyli do Keiry. Z braku pomysłów zrobiłem to samo.
– Coś jest nie tak – zielonooka zmarszczyła nos i wciągnęła powietrze. Potem ostrożnie sięgnęła za plecy i wzięła do rąk karabiny maszynowe.
Lin wyciągnęła pistolet, a ja i Ev kusze. Bałem się jak diabli, że zaraz z zarośli wyskoczy jakiś przerażający dzik albo kanibal.
Nie mogłem się bardziej pomylić.

***

No i dodany kolejny rozdział ;)
Może nie powala, ale udało mi się jakoś wprowadzić Keirę w opowiadanie z czego jestem dumna. ;P 
Czekam na wasze opinie na temat moich wypocin.


Lady Exodus


CZYTASZ = KOMENTUJESZ

6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział :-). Podoba mi się to spotkanie z kanibalami. Dobrze opisane, wiec jestem pod wrażeniem. Postać Keiry przypadła mi do gustu... :-) jest w niej cos takiego przyciągającego, moze dlatego, ze w rozdziale wygladala tak "zabojczo" :-) juz nie mogę się doczekać, zeby się dowiedzieć co tam się wydarzy! życzę dalszej weny i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję.
      Wydawało mi się, że z rozdziału na rozdział coraz gorzej mi idzie, dlatego cieszę się, że nadal ci się podoba (chyba autor nie jest nigdy do końca zadowolony ze swojego dzieła ;P)

      Usuń
  2. Rozdział bardzo wciągający. Jak najszybciej postaram się przeczytać poprzednie rozdziały aby być bardziej w temacie ;) Czekam na następny rozdział. Życzę weny no i pozdrawiam :D
    http://historie-ktore-pisze-zycie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękują. Cieszę się, że tu się znalazłaś. Dzięki tobie wiem, że moja przyjaciółka nie jest jedyną osobą, która czyta blogi lub książki od końca ;D

      Usuń
  3. Dopiero co nadrobiłam wszystkie rozdziały i CHCĘ WIĘCEJ! To jest poprostu świetne :D

    Nie mam pojęcia co więcej napisać xd
    Życzę weny!



    ps. Wpadaj do mnie na nowy rozdział

    -http://opowiadania-zapomnianych.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Wszystkie komentarze dużo dla mnie znaczą i naprawdę nie musisz więcej pisać ;)

      Ps.Na pewno do ciebie niedługo wpadnę ^.^

      Usuń