Antropofagi
Następnego
dnia zastanawiałem się czy czasem zielonooka dziewczyna mi się nie przyśniła.
Mogło tak być, ponieważ nikt o zdrowych zmysłach nie chodził by w nocy po
lesie, gdzie grasują kanibale i psychicznie skrzywione dziki.
Lin rano
wyglądała jakby przejechał po niej koń. Włosy sterczały jej w każdą stronę, a
pod oczami miała wory, jakby nie spała całą nocy. Zrozumiałem, że ostatnio
naprawdę mało sypiamy i każdy z nas tak wygląda. Dziewczyna próbowała jakoś
okiełznać włosy, ale skończyło się na tym, że wyglądała jeszcze gorzej.
Natomiast
Ev po raz pierwszy od kilku dni wpadł na pomysł umycia się, ponieważ, jak się
okazało, znaleźliśmy się niedaleko rzeki. On oczywiście poszedł jako pierwszy.
– Boję się
– stwierdziła Lin, gdy Ev już odszedł wystarczająco daleko, aby nas nie
słyszeć.
Zmarszczyłem
brwi i spojrzałem na nią pytająco.
Zrozumiałem
już, że Lin nie chce roztrząsać tematu bomby w pośrednim obozie. Uszanowałem
też, ze zachowuje się teraz nieco żywiej i okazuje większą determinację. Nie
wiedziałem natomiast, dlaczego chce coś ukrywać przed Ev’em. I mówiąc szczerze
wolałem to tak zostawić.
– Tobias,
to strefa aktywności kanibali. Nie podoba mi się, że tak długo tu jesteśmy i
oni jeszcze nie zareagowali. To wzbudza podejrzenia – wyjaśniła zniżając głos
do szeptu.
Przełknąłem
ślinę.
– Słuchaj,
widziałem coś w nocy. Nie spałem i nagle zobaczyłem chyba dziewczynę z
zielonymi, kocimi oczami… Czy to możliwe…
– Tak –
przerwała mi bezczelnie Lin. – Obserwują nas. – Rozejrzała się dookoła jakby
mogła zobaczyć kryjówki renegatów-wariatów.
Usłyszeliśmy
nagle krzyk, który z całą pewnością należał do Ev’a. Od razu zerwaliśmy się z
miejsc zabierając ze sobą tylko plecaki – bo to był właściwie cały nasz
dobytek. W ręce kurczowo ściskałem kuszę. Lin natomiast wyjęła pistolet i teraz
w jednej ręce trzymała to diabelstwo, a w drugiej nóż.
Wpadliśmy
prosto na otwarty teren przy rzece.
Zobaczyłem
coś czego wolałbym nigdy w życiu nie widzieć.
Dwa tuziny
ludzi zbite w ciasną gromadkę szły w stronę Ev’a, który krzyczał niczym
dziecko. Każdy z ludzi był prawie nagi. Mieli tylko kawałki materiałów
przepasanych w pasie. Byli tak brudni, że nie dało się nawet zobaczyć ciała.
Niemal każdy miał włosy do ziemi. Wyglądali jak masa zombie z książek, które
przeczytałem w bibliotece królewskiej. Dokładnie tak to wyglądało. Nigdy jednak
nie przypuszczałem, że na własne oczy zobaczę przemarsz zombie.
– Kanibale
– syknęła Lin i bez najmniejszego ostrzeżenia zaczęła strzelać. Przerażony do
granic możliwości poszedłem w jej ślady.
Renegaci-wariaci
odwrócili się w naszą stronę i zaczęli nacierać na mnie i Lin. Nastąpiło
odwrócenie ról, lecz sytuacja się nie poprawiała. Padły może z dwa czy trzy
kanibale, ale pomimo naszych usilnych starań nic więcej się nie dało. Widziałem
jak Lin się poci, a kule w jej kieszeni kończą.
Kobieta
idąca na przedzie pochodu kłapała zębami jak nienakarmione zwierzę. Jej włosy
wyglądały jak węże, a oczy były przekrwawione. Nie mogłem patrzyć na tak zmarnowanego
człowieka, wiec zamknąłem oczy i nadal próbowałem strzelać z kuszy.
Zastanawiałem
się czy to nasz koniec.
Wtedy
właśnie wydarzyły się trzy rzeczy. Lin krzyknęła, gdy kobieta z wężowymi
włosami złapała ją za nadgarstek, tamta kobieta krzyknęła, bo coś przedziurawiło
ją na wylot, a zza drzew z bojowym okrzykiem wyłoniła się dziewczyna z kocimi
oczami. W dłoniach dzierżyła dwa pistolety tylko, że ze cztery razy większe od tego
Lin.
Kanibale
padały jeden po drugim pod ostrzałem dziewczyny, aż nie został ani jeden. Tylko
pole ciał, przez które przedzierał się Ev bez koszulki ściskając ja mokrą w
ręce. Z włosów kapała mu woda, a żyła na jego czole pulsowała z przerażenia.
Dobiegł do
nas i odetchnął głęboko.
Zielonooka
dziewczyna puściła do mnie oko. Nie wiedziałem dlaczego to zrobiłem, ale w akcie
desperacji wysłałem w jej stronę ostatnią strzałę.Chybiłem. Dziewczyna
pokręciła głową z pobłażaniem i zniknęła za drzewami. Nie wytrzymałem i
rzuciłem się w pogoń zupełnie zapominając o kuszy. Dzięki pracy na roli moje
zdolności atletyczne się poprawiły i już po paru metrach widziałem czubek głowy
uciekającej. Biegła bardzo szybko, ale ja byłem szybszy.
Niemal
zrównałem z nią krok, a potem zdziwiło mnie moje własne zachowanie.
Odepchnąłem
się od ziemi i skoczyłem na dziewczynę przygniatając ją do ziemi. Zielonooka
wiła się i kopała, aby wydostać ciało spod mojego, ale byłem od niej, pomimo
wielu za i przeciw, silniejszy.
Ev i Lin
stali już obok dysząc. Wyglądali jakby właśnie przebiegli maraton, choć
właściwie prawie tak było. Ja natomiast niemal wcale się nie spociłem. Doren
dostał za mnie dzięki temu duży plus i jego ocena u mnie wzrosła z minus stu na
minus dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięć.
– Boże –
wyszeptał Ev patrząc na zielonooką, która zaprzestała już walki wiedząc, że nie
wygra.
Lin
otworzyła szerzej buzię i drżącym palcem wskazywał na czarnowłosą dziewczynę,
która nie była ode mnie o wiele starsza, a może i nawet w moim wieku.
Zszedłem z
dziewczyny, a ona natychmiast wstała. Nie rzuciła się jednak od ucieczki tylko
odeszła do najbliższego drzewa i oparła się o nie. Jej zielone oczy niemal
świeciły w półmroku rzucanym przez drzewa.
– Przecież
to… – zaczęła Lin, ale nie dała rady dokończyć.
Ev za to
wystąpił na przód i złapał zielonooką za za nadgarstek. Tamta się nie odsunęła.
Patrzyła tylko na mężczyznę i pochlipywała cicho. W rękach nadal ściskała mocno
dwa ogromne pistolety.
Zlustrowałem
ją uważniej i dostrzegłem, że ma krótkie szorty i podkoszulek taki jak ja. W
długich butach do kolan miała wetknięte za cholewy noże. Wyglądała naprawdę
zabójczo. I to dosłownie.
– Keira –
szepnął Ev, a ja niemal straciłem przytomność.
Keira?
Siostra Ev’a, która wylądowała na torturach? Ta sama Keira?
Nie
musiałem długo czekać na odpowiedź, gdyż zielonooka wyszeptała „bracie” prosto
do ucha Ev’a. Zrobiła to jednak na tyle głośno, że ja i Lin ją usłyszeliśmy.
Patrzyłem
na Keirę i przypominałem sobie powoli jak wyglądała tamtego zimnego dnia, gdy
Notabane straciła życie. Teraz wiedziałem, co ściskała tamtego dnia w dłoniach.
To był ten ogromny pistolet. Chciała mnie zabić. Ale dlaczego? Dlaczego jednak
tego nie zrobiła? Nie zamierzałem jej się o to pytać. Przynajmniej na razie.
*
Lin prowadziła
nas przez las ze stoickim spokojem przyglądając się pistoletom idącej obok
Keiry. Powiedziałbym, że nawet jej zazdrościła. Ev szedł zaraz za nimi, a ja
zostałem daleko w tyle ze swoimi myślami.
Od kiedy
Keira do nas dołączyła w mojej głowie znów zaczęły się pojawiać wspomnienia
Notabane, a razem z nimi ból jaki przyniósł mi dzień, w którym pierwszy raz
ujrzałem Keirę.
Nie
przepraszałem siostry Ev’a za skoczenie na nią, a ona jak widać nie chciała
przeprosin. W ogóle nie chciała z nikim rozmawiać. Czasami tylko wymieniła
poglądy z Ev’em. Nawet jeśli to jednak robiła trwało tylko minutę, a potem znów
zamykała się w sobie.
Nie byłem ani
trochę zdziwiony. Po tym jak Ev powiedział mi o tym jakie tortury zafundowali
jej Niezłomni dziwiłem się, że tylko tak okazuje zmianę.
Po kilku
następnych godzinach marszu natknęliśmy się na coś dziwnego.
Była to
rozległa polana z wysuszoną ziemią. Nie wyglądała jakby ktoś ją wysadził, więc
szybko odegnałem myśl o Niezłomnych.
–
Legowisko – szepnęła Keira tak cicho, że przez chwilę zastanawiałem się czy
naprawdę to powiedziała.
– Nie, to
tylko wysuszona ziemia – pokręciła głową Lin i wyszła na środek dziwnego terenu.
Tupnęła kilka razy nogą, a w powietrze uniósł się duży obłok dymu. Szybko z
niego wybiegła.
– Nie
oddychajcie, bo się naćpacie – syknęła.
Choć nie
rozumiałem co znaczy „naćpacie” posłusznie wykonałem polecenie, gdyż ton Lin
był wystarczająco poważny. Wyciągnąłem koszulkę ze spodni i zasłoniłem nią
sobie nos.
Keira
odsunęła się o krok i wpadła centralnie na mnie. Zachwiałem się, a potem
upadłem na ziemię.
Uderzając ciałem
o ziemię straciłem oddech i musiałem wciągnąć powietrze. Zanim to jednak
zrobiłem Keira rzuciła się na mnie i uderzyła w twarz tak mocno, że nie udało
mi się jednak wykonać zabiegu.
Przez chwilę,
gdy dziewczyna w obłokach dziwnego dymu siedziała na mnie okrakiem nie mogłem
nic zrobić. Byłem jak sparaliżowany.
Potem
wsadziła mi coś dziwnego na twarz i wymierzyła jeszcze jednego policzka.
Zacząłem
się krztusić. Okazało się, że Keira założyła mi na twarz maskę. W szpitalu W
Dole taż takie były. Filtrowały powietrze, przez co do organizmu nie dostawały
się zarazki.
Keira
nadal siedziała na mnie i patrzyła prosto w moje oczy. Sama też już miała
maskę. Zielone punkciki świeciły jak świetliki, a ja nie mogłem oderwać od nich
wzroku.
W końcu
dziewczyna się otrząsnęła i pozwoliła mi się wydostać spod swojego ciężaru.
Odeszła o kilka kroków w tył. Poszedłem za nią, choć w obłokach pary migotał mi
tylko zarys jej sylwetki. Wreszcie wyszliśmy na otwartą przestrzeń, gdzie
czekali już Ev i Lin.
Obejrzałem
się za siebie i zobaczyłem, że miejsce, w którym byliśmy zostało opanowane
przez małe tornado.
– Spadajmy
– poleciła nam Lin. Nikt się nie sprzeciwiał.
*
Postój
zrobiliśmy dopiero, gdy całkiem się ściemniło. W czasie marszu zdążyłem bardzo
uważnie zlustrować i zapamiętać, każdy kawałek ubioru Kiry.
Krótkie
opięte, moro spodenki. Glany – jak nazywał te buty Ev – długie do kolan. Noże w
pokrowcach wetknięte za cholewy. Pistolety maszynowe, których nazwę poznałem od
Lin, przewieszała przez ramiona na skurzanych linkach. Włosy miały niemal ten
sam kolor, co moje. Jej oczy naprawdę niemal fosforyzowały. Widziałem jak jej
spojrzenie krąży po całym lesie. Uważnie obserwowała i przysłuchiwała się. Była
bardzo czujna. Na szyi zwisało jej mnóstwo rzemyków. Każdy miał inną zawieszkę
i niektóre doskonale znałem, a inne widziałem po raz pierwszy.
Pentagram
służący do przywoływania złych duchów. Krzyż celtycki, który był symbolem
innego świata. Jednorożec, motyl, pierścień atlantów, udjat, ying-yang. Wyglądała
jak okultystyczna choinka. Na każdym niemal palcu miała pierścień z podobnymi
wzorami do tych na wisiorkach. Tak samo wyglądały jej ręce, które całe były w bransoletkach
sięgających prawie do przedramienia. Jedna przykuła moją uwagę najbardziej.
Była to malutka zawieszka przedstawiająca dwie osoby siedzące obok i obejmujące
się rękami. Na ich ciałach zostały wyżłobione różne zawijasy. Wyglądali trochę
nietypowo.
Dopiero po
kilku minutach, od kiedy zobaczyłem go mogłem zrozumieć, że przedstawiał kochanków.
Notabane kiedyś pokazała mi taki sam. Powiedziała, że ukradła go ojcu. Dostał
go wcześniej od swojej żony. Ma się zawsze taki dwa, aby jeden dać kochankowi w
dowód miłości. Notabane jednak mi go nie dała. Teraz sam zacząłem się zastanawiać
czy kiedykolwiek mnie kochała.
Wtedy
Keira odwróciła się w tył chlastając mnie po nosie jednym z wisiorków. Był to
drugi egzemplarz symbolu kochanków. Więc nie miała nikogo. Nie wiem, dlaczego,
ale poczułem ulgę.
Potarłem
się po nosie, ponieważ naszyjnik był bardzo ciężki.
– Dzięki –
syknąłem.
– To nie
chodź tak blisko mnie – warknęła Keira i zaczęła lustrować obszar za mną.
Wściekły odszedłem o kilka kroków w bok. Jak ona śmiała. To Ev kazał mi się
trzymać blisko reszty, bo w tym buszu można się było zgubić. Wstrętna dziewucha.
– Jasna
cholera – syknąłem nadal masując nos.
Keira
spojrzała na mnie zaskoczona zresztą to samo uczynili Lin czy Ev. Wszyscy teraz
gapili się na mnie. Zrobiłem się czerwony jak burak uświadamiając sobie, że
przed chwilę przekląłem łamiąc jedną z podstawowych zasad Królestwa. Chciałem
się zacząć tłumaczyć, ale wtedy coś mnie uderzyło... Nie byliśmy już, do cholery,
w Królestwie. Uciekłem stamtąd. Już nie obowiązywały mnie te same zasady.
– Co się
gapicie? – warknąłem zaciskając mocno zęby. Poczułem napływające do oczu palące
łzy, ale jakoś udało mi się je powstrzymać.
– Masz
tupet – oceniła Keira i odwróciła głowę znów lustrując teren. Uśmiechnęła się
lekko, co nie zdarzało się jej często.
Zastanawiałem
się tylko czy miał być to komplement czy obelga…
Lin i Ev
jeszcze przez chwilę mnie obserwowali, a potem dołączyli do Keiry. Z braku
pomysłów zrobiłem to samo.
– Coś jest
nie tak – zielonooka zmarszczyła nos i wciągnęła powietrze. Potem ostrożnie
sięgnęła za plecy i wzięła do rąk karabiny maszynowe.
Lin wyciągnęła
pistolet, a ja i Ev kusze. Bałem się jak diabli, że zaraz z zarośli wyskoczy
jakiś przerażający dzik albo kanibal.
Nie mogłem
się bardziej pomylić.
***
No i dodany kolejny rozdział ;)
Może nie powala, ale udało mi się jakoś wprowadzić Keirę w opowiadanie z czego jestem dumna. ;P
Czekam na wasze opinie na temat moich wypocin.
Lady Exodus
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Świetny rozdział :-). Podoba mi się to spotkanie z kanibalami. Dobrze opisane, wiec jestem pod wrażeniem. Postać Keiry przypadła mi do gustu... :-) jest w niej cos takiego przyciągającego, moze dlatego, ze w rozdziale wygladala tak "zabojczo" :-) juz nie mogę się doczekać, zeby się dowiedzieć co tam się wydarzy! życzę dalszej weny i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję.
UsuńWydawało mi się, że z rozdziału na rozdział coraz gorzej mi idzie, dlatego cieszę się, że nadal ci się podoba (chyba autor nie jest nigdy do końca zadowolony ze swojego dzieła ;P)
Rozdział bardzo wciągający. Jak najszybciej postaram się przeczytać poprzednie rozdziały aby być bardziej w temacie ;) Czekam na następny rozdział. Życzę weny no i pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńhttp://historie-ktore-pisze-zycie.blogspot.com/
Dziękują. Cieszę się, że tu się znalazłaś. Dzięki tobie wiem, że moja przyjaciółka nie jest jedyną osobą, która czyta blogi lub książki od końca ;D
UsuńDopiero co nadrobiłam wszystkie rozdziały i CHCĘ WIĘCEJ! To jest poprostu świetne :D
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia co więcej napisać xd
Życzę weny!
ps. Wpadaj do mnie na nowy rozdział
-http://opowiadania-zapomnianych.blogspot.com/
Dziękuję. Wszystkie komentarze dużo dla mnie znaczą i naprawdę nie musisz więcej pisać ;)
UsuńPs.Na pewno do ciebie niedługo wpadnę ^.^