Zaginiona
Leroy
podała mi szmatę, a ja przetarłem nią spocone czoło. Materiał przesiąkł tak
bardzo, że zastanawiałem się ile jeszcze czasu minie zanim kompletnie się odwodnię.
Podałem szmatkę następnemu służącemu, który tego dnia zajmował się budową
nowego młyna.
Soren
przyjął ode mnie szmatkę kiwając głową z wdzięcznością. Był jednym z niewielu
miłych ludzi w Królestwie. Od śmierci Notabane tylko on i Leroy byli dla mnie
oparciem.
Ojciec
umarł zanim jeszcze się urodziłem. To znaczy: wszyscy myśleli, że umarł, bo
ruszył do Chłodnego Lasu zabierając ze sobą swoją siostrę. Chciał się tam ukryć,
bo Galileo – jego siostra – zrobiła coś niewybaczalnego. Uderzyła ze
wściekłości królową. Została skazana na banicję, a mój ojciec – Terder –
poprzysiągł, że nigdy nie opuści rodziny w potrzebie i gdy przyszło, co do
czego kazał bratu zając się moja matką, a sam ruszył z Galileo. Obiecał ponoć,
że wróci, gdy nadejdzie czas i mnie stad zabierze. Jak na razie jednak tego nie
dotrzymał. Mama zmarła jak miałem dwa lata. Dopadła ją silna gorączka i odeszła
we śnie. Nie mogłem uwierzyć, że zostałem sam. Przygarnęła mnie właśnie Leroy,
choć miała na głowię chorą córkę utykającą na jedną nogę, która umarła w rok po
przygarnięciu mnie z tego samego powodu, co moja matka. Tak właśnie trafiłem na
zamek, do służby. Leroy nie miała pieniędzy wiec zwróciła się z prośbą do króla
Dorena. Zgodził się, ponieważ nie był jak jego żona, która powiesiła się po narodzinach
Notabane – wpadła w depresję.
Soren dał
mi kuksańca w bok, kiedy zobaczył jak się zamyśliłem i przestałem na chwilę
pracować. Od razu wróciłem do piłowania desek.
Tak bardzo
tęskniłem na wieczorami spędzanymi z Notabane. Nie mogłem uwierzyć przez cały
miesiąc po jej śmierci, że to prawda, a teraz miną już rok. Bez niej moje życie
wydawało się być tylko bezsensowną matnią. Nie mogłem nic zrobić, zmienić. Do
końca życia miałem piłować drewno do budowy młyna.
Najgorsze
w całej tej historii było jednak to, że śmierć Notabane była moją winą i król
nigdy mi tego nie zapomniał, ani nie zapomni. Przyszedłem za późno o kilka
chwil. Mleko mogło jej pomóc. To była moja wina. Pamiętałem też jakby to było
dziś wyraz króla Dorena na pogrzebie córki. Mówiła ona: „Nienawidzę cie. Przez
ciebie me dziecko nie żyje”. Od tamtej pory zaczęto na mnie spoglądać z
rezerwą. Każdy na zamku tak patrzył.
W dzień
śmierci Notabane spotkałem przy siatce też dziewczynę, która mnie przerażała i
czasami nadal miewałem koszmary z nią w roli głównej. Na przykład dusiła mnie
przez sen albo brała mnie, jako niewolnika i prowadziła w las. Za każdym razem
było ciemno. Wiedziałem jednak, że to ona, bo w ciemności świeciły zielone,
kocie oczy, których pewnie już nigdy miałem nie zapomnieć.
Luvra
podniosła się z klęczków i przez przypadek popchnęła Sorena, który upadł na z
impetem przygniatając mnie do ziemi. Dziewczyna, aż pisnęła z przestrachu i od
razu rzuciła się nam na pomoc. Pomogła wstać najpierw Sorenowi, a potem mnie.
– Tobias,
nic ci nie jest? – spytała mnie rumieniąc się i spuszczając wzrok na swoje
ubłocone dłonie.
– W
porządku – uśmiechnąłem się pocieszająco i strzepnąłem z siebie grudki ziemi,
które przywarły do mojej twarzy i rąk po upadku.
Leroy
dotknęła mojego ramieniu dając do zrozumienia, że powinniśmy kontynuować pracę,
bo inaczej król się zezłości. Bardzo chciałem już to przerwać, ale nie mogłem.
Wiedziałem, że inaczej umarłbym z głodu, gdyby nie król Doren.
Wznowiłem
piłowanie drewna, choć na dworze było ponad trzydzieści stopni, a jak pociłem
się jak jak.
*
Miałem
stanowczo dość pracy na cały dzień. Przyłożyłem głowę do poduszki i momentalnie
zasnąłem. Ze snu wyrwało mnie szuranie chodaków Leroy po betonowej podłodze.
Uniosłem głowę i spojrzałem na nią zdziwiony.
Przyłożyła
palec do ust nakazując ciszę. Nie wiedziałem o co jej mogło chodzić, ale byłem
zbyt zmęczony, aby o to dociekać. Postanowiłem, że zapytam się jej o wszystko
rano.
*
Rano
jednak było za późno.
Leroy
zniknęła bez śladu, a wściekły król rozwalał wszystko co tylko dostał w swoje
ręce. Kobieta kierowała wszystkimi służącymi na zamku, a bez niej gdzieś się
gubił porządek tych wszystkich czynności. Nie wiedziałem już co robić. Wszystkich
po kolei traciłem. Ojciec, matka, Notabane, a teraz Leroy.
Przyłożyłem
czoło do ściany przy moim łóżku i zamknąłem oczy. Zimno betonu rozeszło się po
ciele i otrzeźwiło mi trochę umysł. Nadal nie mogłem do końca jasno myśleć, bo
znów czułem się winny. Gdybym poszedł w nocy za Leroy może teraz by tego nie
było. Siedziałaby jak zwykle w soboty – swoje dni krawieckie – i dziergała coś
na drutach. Nie było jednak na to szansy, gdyż Strażnicy jasno stwierdzili, że
Leroy albo uciekła do Chłodnego Lasu albo postanowiła wrócić do Wioski W Dole,
ponieważ nie dawała sobie rady z obowiązkami służby. Bardziej skłaniałbym się
jednak do pierwszej opcji, bo Leroy nigdy nie wróciłaby do Wioski W Dole, która
przywoływała jej o głowy burzę wspomnień o córce.
Odepchnąłem
się od ściany i przeczesałem ręką swoją brudną czarną czuprynę. Całe włosy
pokryte były warstwą błota z wczorajszej pracy przy młynie. Ziewnąłem raz, a
potem zabierając ręcznik z oparcia krzesła, które stało w nogach łóżka,
poszedłem do łazienki.
„Łazienka”
to zbyt pochlebne określenie dla pomieszczenia wielkości półtora na półtora
metra ze skorodowaną wanną i muszlą, której wiele brakuje choćby do beznadziejnego
stanu. Do tego podłoga pachnąca wymiocinami i innymi ciekawymi zapachami,
których wolałem nawet nie próbować zidentyfikować.
Wanna i
muszla były pozostałościami życia sprzed wojny nuklearnej, która zmiotła z
ziemi prawie całą ludzkość. Zostało tylko Królestwo i ludzie w nim. Uczyłem się
jako dzieciak o wszystkim tym co się wtedy działo. Czasami otwierałem szerzej buzię
kiedy czytałem książki o tych wspaniałych komputerach i telefonach. Nie mogłem
uwierzyć, że coś takiego kiedyś istniało. Nic z tych wynalazków nie przetrwało
do dziś.
Marzyłem
dawno temu, aby znaleźć się w tamtym świecie, a nie być służącym na zamku. To
były jednak płonne nadzieje. Leroy zawsze powtarzała: „Musisz wspinać się po
cienkich gałęziach, bo na nich rosną owoce”. Nigdy tego nie rozumiałem i do
teraz nie jestem pewien czy aby na pewno dobrze zinterpretowałem słowa tej
kobiety, która mnie wychowała. Kochała mówić zagadkami i stosować cytaty ludzi
starej ery – s.e.
Często,
gdy coś mi nie wychodziło i cały misterny plan się sypał sadzała mnie sobie,
jako zapłakanego dzieciaka, na kolanach, głaskała moją czarną czuprynę i
szeptała na ucho: „Bądź optymistą. Optymistę spotyka w życiu tyle samo tragedii
i niepowodzeń ile pesymistę, ale optymista znosi to lepiej”. Nie wiedziałem,
dlaczego, ale te słowa zawsze podnosiły mnie na duchu. Mogłem iść dalej przez
życie pomimo nieustającego bólu i cierpienia, jakie zaznawałem po drodze.
Uśmiechnąłem
się do siebie.
Odkręciłem
kurek od wanny i nabrałem trochę wody w ręce. Obmyłem dokładnie twarz, a potem
włosy. Zmywałem z siebie poczucie winy, bo Leroy często tak robiła po śmierci
swojej córki. Dzięki temu niby czuła się lepiej. Jej troski znikały razem z
wodą ściekającą do ziemi. Nigdy jednak nie znikały tak samo jak woda, która
wpadła do ziemi, nigdy nie znikała. Ona parowała i zmieniła się w powietrze,
ale zawsze tam gdzieś była.
*
Rzeczywiście
poczułem się lepiej, gdy trzydzieści minut później stanąłem w jadalni dla
służby. Byłem ubrany w czysty podkoszulek oraz czarne obwisłe spodnie. Na
nogach wciąż miałem wiązane ciżmy. Wyglądałem jak niedopracowana wersja błazna
królewskiego, który umarł przed pięcioma laty stratowany przez królewskie
rumaki.
Zaśmiałem
się pod nosem z własnego dowcipu i usiadłem przy Sorenie wymieniającym poglądy
dotyczące zniknięcia Leroy.
– Uważam,
że uciekła do Chłodnego Lasu. Już nie pierwszy raz by był, gdy ktoś to robi, bo…
– zamilkł kiedy zobaczył, że dosiadłem się do stołu.
Spojrzałem
na przyjaciela udając zaskoczenie jego zamilknięciem.
– Bo co? –
spytałem, choć wiedziałem, dlaczego umilkł.
Chodziło
mu o mojego ojca i Galileo. To oni uciekli, a wszyscy w królestwie wznowili
plotki na ten temat. Moja prawdziwa i przybrana rodzina to wariaci przekraczający
siatkę. Istne samobójstwo.
– No wiesz
– zmieszał się Soren. – Przykro mi z powodu Leroy… No i tego…
Machnąłem
ręką.
– Nie
jestem głupi – syknąłem. – Chodziło ci o mojego ojca i ciocię. Wiem co się z
nimi stało. Wiem też, że wszyscy posądzają ich o wariactwo tak jak teraz Leroy.
„Czasami trzeba podejmować ryzyko.
Tylko wtedy uda nam się pojąć, jak wielkim cudem
jest życie, gdy będziemy gotowi przyjąć niespodzianki, jakie niesie
nam los” – powtórzyłem jedno z wielu powiedzeń Leroy.
Soren
skinął na mnie głową i wbił wzrok w swoją porcję bigosu. Wyglądał jakby miał za
chwilę zwymiotować.
–
Przepraszam, Tobias, ale „ryzyko” to nie powinien być synonim szaleństwa –
wtrąciła się do rozmowy Laffte.
Była to
najładniejsza dziewczyna na zamku, od śmierci Notabane. Zawsze się wymądrzała,
bo kochała czytać książki s.e. a także te nowe. Była też niedzielnym skrybą.
– Mylisz
się, Laffte – pokręciłem głową energicznie. – Ryzyko nie jest niczym innym
tylko szaleństwem, a jeśli uważasz inaczej to wcale nie jesteś taka mądra za
jaką się podajesz. – Rzadko kto się sprzeciwiał tej dziewczynie bo miała cięty
język i silnych chłopów, którzy mogli pobić tego kto się z nią nie zgodził.
Usłyszałem
jak wszyscy przy stole głośno wciągają powietrze. Czekali na rozwój wypadków.
Laffte
odchrząknęła i wstała od stołu.
– Nie
zamierzam wdawać się w bezsensowne dyskusje – odparła i z gracją kocicy
podniosła talerz. Przeszła do innego stołu, gdzie siedzieli starsi i silniejsi
ludzie. Usiadła przy nim nie odwracając nawet głowy do tyłu.
Uśmiechnąłem
się z satysfakcją, bo wiedziałem, że wygrałem ten pojedynek. Laffte odeszła, bo
zabrakło jej słów.
–
Mistrzyni Ciętej Riposty się wypaliła – Soren dał mi kuksańca w bok, a wszyscy,
którzy siedzieli przy stole najpierw wypuścili wstrzymywane powietrze, a potem
zaczęli się śmiać z żartu mojego przyjaciela.
*
Kilka
godzin po posiłku zostałem zmuszony do kolejnej serii ciężkich prac. Tym razem
poszliśmy w pole. Soren wyglądał jakby zaraz miał puścić pawia. Nie wiedziałem
czy to zasługa bigosu czy też choroby panującej w Królestwie już od wielu
miesięcy.
Luvra nie
przypominała mi już tej ładnej dziewczyny z ciemnoblond, pełnymi życia włosami
i zielonymi jak trawa oczami. Teraz przypominała bardziej kurczaka, który
przebiegł maraton i próbuje właśnie dowlec się do swojego kurnika.
Dziewczyna
miała przerzucone przez ramię dwa wielkie wory z ziarnami. Obok niej kilku
starszych chłopów ciągnęło urządzenie nazywane przez wszystkich Postrach Pól.
Była to ogromna konstrukcja złożona z dziesięciu kół zębatych umieszczonych na
przedzie. Zaraz za nimi przymocowano dwia metalowe pręty. Do nich po przeciwnej
stronie kół zębatych, przymocowano nieco przyrdzewiałe ostrza wyglądające jak
sprężynki. Wszystko było połączone ze sobą prętami, które u góry połączone w stożek
nadawały całemu Postrachowi Pól wygląd piramidy.
Było ono
wykorzystywane do rozkopywania pól po żniwach, a także przed sianiem. Koła
zębate obracały się młucąc ziemię, a ostrza poprawiały ich prace. Dlatego
zazwyczaj na końcu szło dwóch siejących oraz czterech z boku. Ja i Soren
byliśmy siejącymi, którzy szli po prawej od Postrachu Pól, a Luvre i dziewczyna
o imieniu Katya za nią.
W ciągu
jednego dnia na polu takich korowodów było około dziesięciu, ponieważ nie było
niestety więcej Postrachów Pól. „Niestety” odnosiło się rzecz jasna do króla,
bo dla nas to było „na szczęśnie”. Kiedy połowa ze służących pracowała na polu
druga połowa odpoczywała i chodziła na nabożeństwa lub zajmowała się swoimi
sprawami. Zależało na jaki dzień tygodnia przypadł dzień na polu.
– Stary,
chyba nie dam rady – poinformował mnie Soren schylając się po raz kolejny, aby
nasypać ziaren do ziemi.
Skinąłem
na niego głową przyznając rację, ponieważ w ustach zaschło mi tak bardzo, że
nie byłem w stanie wydusić z siebie, ani jednego słowa, które nie zaczynałoby
się długim kaszlem.
Pracowaliśmy
tak, aż do wieczora, gdy przyszedł do nas Wąsik poinformować o końcu dnia
pracy. Niektórzy służący byli zbyt zmęczeni, aby dojść do domku, wiec zasnęli
na polnej drodze lub na samym polu. Ja natomiast dałem radę dowlec się do łóżka
idąc ramię w ramię z Sorenem i Luvrą. Zataczaliśmy się jak pijani.
Kiedy
jednak wreszcie moja głowa dotknęła twardej poduszki, która zmęczonemu wydawała
się nader miękka okazało się, że nie mogę spać i wcale nie jestem taki
zmęczony. Oczy przestały mi się kleić choć czułem wewnętrzne znużenie.
Soren i
Luvra chrapali w łóżkach obok, a ja tylko gapiłem się w sufit.
Prawdę
mówiąc to nie chciałem spać, gdy nie było przy mnie Leroy. Straszliwie za nią
tęskniłem i chciałem, aby teraz stała obok i powiedziała, że wszystko jest dobrze,
że tylko wyjechała na dzień do Wioski W Dole. Wiedziałem jednak, że nic takiego
nie będzie miało miejsca. Miałem świadomość, że Leroy odeszła do Chłodnego Lasu
i co więcej bardzo chciałem tam być razem z nią.
Po kilku
godzinach przemyśleń doszedłem do wniosku, że może i byłoby to szaleństwo, ale
chciałbym wejść do Chłodnego Lasu, poszukać Leroy i zabrać ją z powrotem do
domu. Tęskniłem za nią do tego stopnia, że zacząłem rozważać czy nie zrobić
sobie takiej niespodzianki następnego dnia.
Jednak
następny dzień przyniósł nieoczekiwane zmiany.
***
Ta dam...;D Pierwszy rozdział dodany po wielu godzinnych poprawkach.
Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodłam brakiem ciekawej akcji, ale obiecuję, że w kolejnych rozdziałach to nadrobię. Muszę trochę poprzynudzać na początek, aby wyjaśnić parę kwestii. Sama lubię jak od pierwszej strony coś się dzieje ale nie zawsze tak da się zrobić ;)
Pozdrawiam i oczywiście proszę o komentarze :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz